Jedno reżyserowi
Benjamina Buttona trzeba przyznać: facet potrafi łapać ducha czasu. Ponad dekadę temu w
Podziemnym kręgu dał nam sarkastyczny portret amerykańskich trzydziestolatków rękoczynem broniących się przed wegetacją za korporacyjnym biurkiem, teraz z pełną powagą pokazuje, jak bezpardonowo z wejściem w dorosłość radzi sobie pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków.
Spisana w
Miliarderach z przypadku Bena Mezricha historia początków Facebooka, w wersji
Finchera i scenarzysty
Aarona Sorkina (odpowiedzialnego m. in. za
Wojnę Charliego Wilsona Nicholsa) to niemalże teatr elżbietański – z klasową zawiścią i poczuciem odrzucenia jako głównymi motorami działania antybohatera Marka Zuckerberga, fenomenalnie zagranego przez
Jesse’ego Eisenberga (
Zombieland Fleischera). I nawet jeżeli ze zniesławieniem graniczy
faktograficzna swoboda, z jaką filmowcy potraktowali wydarzenia z życia aspołecznego geniusza, który – o ironio – stał się ojcem serwisu podtrzymującego ludzkie więzi,
The Social Network i tak zapisze się w annałach kina jako zarówno wzorzec dramatu sądowego (historię narodzin serwisu oglądamy przez pryzmat dwóch procesów, które Zuckerbergowi wytoczyli domniemani współpracownicy), jak i niespotykany przykład konsekwencji stylu głównonurtowego reżysera. Tak samo celowo niedoświetlony jak
Podziemny krąg (kolejna współpraca Finchera z operatorem
Jeffem Cronenwethem), z podobnie podszytą niepokojem elektroniczną ścieżką dźwiękową (za którą tym razem współodpowiedzialny jest
Trent Reznor, lider zespołu Nine Inch Nails),
The Social Network to filmowy brat
Podziemnego kręgu – pokrewny w technicznej perfekcji audialno-wizualnego wykonania, wyróżniający się jednak bardziej ułożonym charakterem (w końcu to film o przedsiębiorczych dżentelmenach z Harvardu) i porażający wrodzoną elokwencją (słowna szermierka w dialogach Sorkina aż prosi się o Oscara).
Potrzeba co najmniej natchnionego rzemieślnika, by w ciągu reżyserskiej kariery nakręcić jeden film pokoleniowy; by zrobić dwa – do tego trzeba już być artystą.
Duch czasu rzeczywiście został złapany, gra aktorska Eisenberga genialna i myślę,że jedna z trudniejszych. Istnieje jednak małe "ale" w osobie boskiego Dżastina.Dostał angaż chyba za rozpoznawalną twarz, bo postać przez niego kreowana ma ładną buźkę i nic więcej – jest płaska jak naleśnik, zero dynamiki. Coosh,konieczność reklamy I guess. MG
I chyba właśnie o tę płaskość reżyserowi chodziło, bo ekranowy Sean Parker to w końcu postać zbudowana na pozorach, a Timberlake świetnie sprawdza się w rolach pozerów właśnie – np. jako młodociany gangster z dobrego domu w "Alpha Dog" Nicka Cassavetesa.<br />BTW, świetny esej Zadie Smith na temat filmu i nie tylko:<br />http://www.nybooks.com/articles/archives/2010/nov/25/